Weekend w Budapeszcie – co trzeba zobaczyć i spróbować

Wiosna się zbliża, więc najwyższy czas, żeby wreszcie podzielić się relacją z zimowego wypadu do Budapesztu :).

Spędzenie 4 dni w Budapeszcie w grudniu było wspaniałym pomysłem! W tym wpisie, podobnie jak w Weekend w Rzymie – 15 miejsc, które trzeba zobaczyć, jak i w Co zjeść w Rzymie – 12 rzeczy, których trzeba spróbować chcę przedstawić szczegóły wyjazdu w formie mini przewodnika w którym pokaże co moim zdaniem warto zobaczyć i zjeść w stolicy Węgier :).

Zwiedzanie Budapesztu

Do Budapesztu dotarliśmy ok. 14. Szybko zameldowaliśmy się w hotelu i ruszyliśmy oglądać miasto. Budapeszt od samego początku zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Najpierw trafiliśmy na jarmark bożonarodzeniowy przy Hali Targowej.

Kierowaliśmy się w stronę Góry Gellerta i P. popędzał mnie, żebyśmy zdążyli wejść tam i złapać ten moment kiedy będzie się ściemniać. Ja od razu byłam zachwycona atmosferą jarmarku, muzyką, jedzeniem i chciałam przystanąć tam na dłużej :).

Góra Gellerta

To miejsce z każdej perspektywy prezentuje się imponująco. Droga na górę zmęczyła nas bardziej niż się spodziewałam, całe szczęście im bliżej szczytu tym częściej była okazja, żeby zatrzymać się i popatrzeć na panoramę miasta i piękne mosty na Dunaju :). Rozpoczęcie zwiedzania Budapesztu od Góry Gellerta była świetnym pomysłem. Od razu mieliśmy pogląd na całe miasto.

Choć droga nie jest łatwa i przyjemna (dużo schodków, chyba dawno nieodnawianych), to można się tam dostać w jakieś 15-20 minut. Po drodze, przynajmniej zimą, spotkamy pana sprzedającego grzane wino :).  Legenda głosi, że 1046 roku biskup Gellért, głoszący wśród Madziarów chrześcijańską wiarę, zginął śmiercią męczeńską podczas buntów pogańskich właśnie w miejscu gdzie stoi pomnik.

Na początku trasy możemy zobaczyć klasztor Paulinów, a naprzeciwko hotel i kąpielisko Gellérta.

Przed wdrapaniem się na górę warto zwrócić też uwagę na kościół w skale, który widać na zdjęciu poniżej idąc Mostem Wolności.

Most Wolności, czyli najkrótszy most w Budapeszcie. Widok z Góry Gellerta jeszcze zanim się ściemniło :). Powstał pod koniec XIX wieku, ale zniszczono go podczas II wojny światowej. Został najszybciej odbudowany i właśnie temu zawdzięcza swoją zaszczytną nazwę.
Widok na Most Elżbiety i Most Łańcuchowy.
Powoli się ściemnia, a tam daleko za mną widać kopułę Parlamentu.

Pomnik wolności – 14-metrowa kobieta z brązu trzymająca palmowy liść, a za nim cytadela, która została wybudowana przez Austraków po wydarzeniach Wiosny Ludów. Dzisiaj mieści się tutaj restauracja, a nawet dyskoteka.
Most Elżbiety i Most Łańcuchowy o zmroku. Zejście z Góry było dla nas małym wyzwaniem, bo trasa okazała się w ogóle nieoświetlona. Za przewodnika trzeba obrać któryś z mostów, my zmierzaliśmy w stronę Mostu Elżbiety.

Plac Vörösmarty

Po zejściu z Góry Gellerta skierowaliśmy się w stronę jarmarku świątecznego na Placu Vörösmarty. Chcieliśmy poczuć świąteczną atmosferę i zjeść coś dobrego i tradycyjnego po podróży i wędrówce :). Więcej o jarmarkach pisałam już tu :). Plac Vörösmarty znajduje się w centrum Budapesztu, przy  końcu najbardziej znanej ulicy Váci utca. W samym środku placu można zobaczyć posąg Vörösmarty’ego – znanego węgierskiego pisarza, poety i tłumacza.

Zaczęliśmy od placka ziemniaczanego z kurczakiem w sosie śmietanowo-paprykowym. Nie jestem fankom placków ziemniaczanych, w sumie za nimi nie przepadam, ale P. je uwielbia, więc zdecydowaliśmy się na jednego. Jadłam go ze smakiem, chyba ze względu na głód, ale był bardzo tłusty, szczególnie na końcówkach. Sos był natomiast genialny. Placek kosztował 2500 HUF, czyli 33 zł. I ze względu na cenę i smażenie na głębokim tłuszczu myślę, że lepiej zdecydować się na to danie w restauracji. Generalnie ceny jedzenia na jarmarkach są wysokie, ale pierwszego dnia jeszcze o tym nie wiedzieliśmy :).
Po placku na pół było nam mało :). Zdecydowaliśmy się na kołacza w wersji gigant, bo w sumie tylko takie były dostępne. Nasz miał cynamonową posypkę, było mnóstwo innych opcji z kokosem czy czekoladą. Najlepiej smakował świeży i ciepły jedzony od razu na targu. Kocham cynamon i na kołaczu sprawdził się on idealnie, smakował dużo lepiej niż się tego spodziewałam, chociaż myślałam, że to będzie kolejna potrawa, która lepiej zasmakuje P. :). Na drugi dzień na zimno smakował zupełnie inaczej, ale też był ok. Dojadałam go spacerując innym jarmarkiem co zobaczycie dalej :).
Grzane wino w takich okolicznościach smakuje wyjątkowo dobrze i wręcz nie da się go nie spróbować, bo nad całym placem unosił się jego zapach. Pierwszy raz spróbowałam też białego grzanego wina i to było PRZEPYSZNE!
Następnego dnia przechodziliśmy placem z rana i ozdoby nadal wyglądały bardzo klimatycznie :).

Dunaj

Dunaj, który przepływa przez miasto od północy na południe dzieli miasto na dwie części. Buda, czyli część zachodnia jest w większości zalesiona i górzysta. Stanowi około 1/3 terytorium całego miasta. To w tej części miasta znajdują się m.in.  Zamek Królewski, Baszta rybacka oraz Góra Gellerta z Cytadelą.

Peszt znajduje się na lewym brzegu Dunaju. W tej części znajdują się np: Parlament, Plac Bohaterów, Bazylika św. Stefana.

Na Dunaju utworzone są trzy wyspy. Chyba najczęściej odwiedzana przez turystów jest Wyspa św. Małgorzaty. Jest to ośrodek sportu i rozrywki bardziej atrakcyjny latem, dlatego finalnie nie zdecydowaliśmy się na wycieczkę tam.

Mglisty Budapeszt o poranku też ma swój urok. Mnie niezmiennie zachwycały też charakterystyczne żółte tramwaje, których trasa przebiegała także wzdłuż Dunaju.
To chyba jedno z moich ulubionych zdjęć z Budapesztu.
Pomnik Małego Księcia na promenadzie naddunajskiej.

Most Łańcuchowy

Zmierzając do zamku przeszliśmy Mostem Łańcuchowym, który chyba śmiało można uznać za najbardziej znany symbol miasta. Był on pierwszym stałym połączeniem leżących po przeciwnych stronach Dunaju – Budy i Pesztu. Mi szczególnie podobają się lwy czuwające przy obydwu krańcach :).

Wzgórze zamkowe

Wzgórze Zamkowe zostało w całości wpisane na listę UNESCO. Główny punkt to oczywiście Zamek Królewski, ale czeka tu także wiele innych atrakcji, dlatego warto zaplanować kilka godzin na spacer.

Na wzgórze można wjechać taką zabytkową kolejką :).
My zdecydowaliśmy się na spacer. Droga wyglądała bardzo jesiennie, chociaż to już grudzień.

Zamek

Dziedziniec zamkowy to dobry punkt widokowy. Ja tak jak przy wchodzeniu na Górę Gellerta miałam ochotę przystawać co chwilę i podziwiać krajobraz :).

Na dziedzińcu zobaczymy konny pomnik księcia Eugeniusza Sabaudzkiego. W środku natomiast mieszczą się dwa muzea: Muzeum Historii Budapesztu oraz Węgierska Galeria Narodowa. Historia zamku sięga XIII w., dlatego wielokrotnie był niszczony i przebudowywany. W 1945 roku doszczętnie spłonął i odbudowany nie jest już wierną rekonstrukcją żadnej z historycznych wersji.

Fontanna Macieja

Na tyłach zamku znajduje się bardzo efektowna fontanna przedstawiająca polowanie króla Maciej Korwina.

Kościół Macieja

Piękną atrakcją dzielnicy zamkowej jest także Kościół Macieja: miejsce koronacji królewskich.

Przerwa ze spritem zero, którego oczywiście musiałam spróbować :).

Baszta rybacka

Na Wzgórze Zamkowe wspięliśmy się między innymi po to, żeby zobaczyć Basztę Rybacką, a raczej z tego miejsca zobaczyć panoramę Pesztu z zachwycającym swoją monumentalnością budynkiem Parlamentu. Było warto, bo widoki naprawdę zapierały dech w piersiach, chociaż wydawało się, że już przy zamku mieliśmy przed oczami najpiękniejszą panoramę miasta. Byłam trochę zdziwiona, że Baszta powstała dopiero w latach 1895-1902. Ciekawiła mnie też nazwa tej konstrukcji i wygooglałam,że teorii jest kilka. Możliwe, ze pochodzi ona od rybaków, którzy w czasach średniowiecza mieszkali w pobliżu albo od targu rybnego, który się tu znajdował. Jedno jest pewne baszta to przystanek obowiązkowy i idealne miejsce na mały odpoczynek.

 

Bazylika św. Stefana

Bazylika Świętego Stefana w okresie przedświątecznym nęci przede wszystkim jednym z największych jarmarków świątecznych. Trudno nie przyznać, że choć bazylika jest piękna to dzięki choince nabiera dodatkowego uroku :). Nie można jednak zapominać, że sama bazylika jest „gwiazdą” tego regionu jako największy kościół Budapesztu i miejsce gdzie przechowywany jest węgierski skarb narodowy – zmumifikowana prawa dłoń pierwszego króla Węgier Stefana I.  20 sierpnia Węgrzy obchodzą święto narodowe i relikwia wynoszona jest wówczas w uroczystej procesji na ulice Budapesztu.

 

Dobrze mieć kogoś kto ogarnia kierunki i mapy lepiej niż ja :).
Ulica Vaci, czyli najbardziej znana ulica w Budapeszcie. Można tu zobaczyć różnorodną architekturę, a zimą także ozdoby świąteczne. Na zdjęciu widać parasolkę i but, ale dalej jest też prezent i choinka :). Poza tym mnóstwo tu kawiarni i restauracji, więc na pewno zupełnie inna atmosfera panuje tu latem :).

Opera

Węgierska Opera Narodowa prezentuje się wspaniale, można zajrzeć do holu, który także jest bardzo dostojny. Tu przed budynkiem znajduje się stacja metra. Przebiega tu najstarsza z trzech linii – żółta, która w 2002 r. weszła w skład dziedzictwa UNESCO.

Dom Terroru

Dom Terroru (Terror Háza) to muzeum, które zdecydowanie zwraca uwagę i wyróżnia się spośród innych budynków. Jednocześnie jest to pomnik ofiar totalitaryzmu na Węgrzech i bohaterów rewolucji z 1956 r. Nie byliśmy w środku, ale podobno to najnowocześniejsze, bardzo multimedialne muzeum, zaaranżowane w sposób budzący grozę.

Plac Bohaterów

Plac Bohaterów to jeden z najważniejszych placów w stolicy Węgier, miejsce narodowej pamięci. Znajdujący się tu pomnik Milenium symbolicznie ukazuje 1000 lat dziejów państwa i narodu. Wybudowano go w 1929 roku jako pomnik poległych w I Wojnie Światowej. Właśnie tutaj odbywały się najważniejsze demonstracje i zgromadzenia podczas ważnych uroczystości.

Zamek Vajdahunyad

Do zamku Vajdahunyad trafiliśmy dość przypadkowo, ale zdecydowanie bardzo dobrze, że tam poniosły nas nogi :). Zamek jest piękny, a rozmaite wieżyczki nadają mu bajkowy charakter. Zamek ma obrazować największe perełki architektoniczne Budapesztu, które powstały w ciągu 1000 lat. Nic dziwnego, że tak zachwyca :).

Co ciekawe najpierw powstał z dykty i gipsu tylko po to by uczcić wystawę milenijną w 1896 r. Jednak mieszkańcy byli tak oszołomieni jego wspaniałością, że zbudowano go ponownie z trwałych materiałów.  Cztery główne części stanowią: romańska, gotycka, przejściowa i renesansowo-barokowa.

 

Parlament

Parlament to zdecydowanie obowiązkowy punkt wycieczki do Budapesztu. Mnie zachwycił już kiedy widziałam go z drugiej strony Dunaju, ale dopiero przy wizycie tutaj przekonałam się jaki jest imponujący i majestatyczny. Wyczytałam, że przy pracach zużyto 40 kilogramów złota. Szczęka mi opadła, ale po wejściu do środka ten fakt już tak bardzo mnie nie dziwił.

 

W pobliżu gmachu Parlamentu zobaczymy mnóstwo pomników wybitnych postaci. Po lewej stronie od głównego wejścia stoi pomnik Franciszka II Rakocznego.

Zwiedzanie Parlamentu trwa jakąś godzinę. Trzeba liczyć się z tym, że jeśli nie zarezerwujemy biletów wcześniej to będziemy musieli czekać na wejście z kolejną grupą. My właśnie nie załapaliśmy się na godzinę, która nas interesowała i czekaliśmy na kolejną możliwość zwiedzania z przewodnikiem w języku angielskim. Koszt dla studentów to 1200 HUF, czyli jakieś 16 zł.
Wnętrze Parlamentu olśniewa jeszcze bardziej! Mnóstwo złota, freski, witraże, obrazy, rzeźby. Na szczęście można tu robić zdjęcia :). Jedyne miejsce gdzie jest to zabronione to przestrzeń pod kopułą gdzie przechowywane są: korona świętego Stefana, berło i jabłko królewskie, czyli symbole węgierskiej państwowości. Na zdjęciu Hol Główny.
Jedna z największych sal – Dawna Izba Wyższa, która została zniesiona w węgierskim systemie politycznym w 1945. Teraz pełni funkcję reprezentacyjnej sali konferencyjnej.
Tutaj podobno podczas przerwy w obradach każdy z parlamentarzystów odkładał swoje cygaro i mógł je dopalić na następnej przerwie :).

Trudno zdecydować czy lepiej prezentuje się za dnia czy nocą :).

Hala Targowa

Hala Targowa znajduje się tuż przy Moście Wolności. Moim zdaniem z zewnątrz wygląda bardzo elegancko i nie spodziewałabym się, że w środku mamy zwyczajny targ z warzywami, owocami i mięsem na czele 🙂. Co ważne można tam zaopatrzyć się w pamiątki. Nie kupujcie magnesów czy czegokolwiek innego nigdzie indziej, tu naprawdę jest kilkakrotnie taniej. Można tez tanio zjeść, ale tłok i kolejki przy budkach z jedzeniem były przeogromne.

Dzielnica żydowska

Byliśmy tu tylko na krótkim spacerze. Minęliśmy olbrzymią synagogę i troszkę włóczyliśmy się uliczkami, bo w tej dzielnicy znajduje się sporo polecanych knajp.

Węgierska kuchnia

Jak widzieliście wcześniej na jarmarku świątecznym pierwszego dnia spróbowaliśmy dwóch węgierskich specjałów – placek ziemniaczany z sosem paprykowo-śmietanowym oraz kołacz. Później ze względu na pogodę i wysokie ceny postanowiliśmy próbować węgierskich specjałów w restauracjach. W sumie w ciągu weekendu odwiedziliśmy jeszcze dwie typowo węgierskie restauracje, które bardzo polecam –Papa Frici i Drum Cafe Budapest.

Drum Cafe Budapest jest moim zdaniem najlepszym wyborem jeśli chodzi o tanią restaurację z tradycyjną kuchnią. Tutaj naprawdę zostaliśmy usatysfakcjonowani tym co dostaliśmy i wręcz nie mogliśmy się zdecydować co wybrać, bo menu jest bardzo różnorodne i obszerne. Najkorzystniejszą opcją są zestawy z zupą, daniem głównym i deserem. Finalnie ja wzięłam danie, którego nie było w zestawie, bo bardzo chciałam spróbować kurczaka w sosie paprykowym z tradycyjnymi kluseczkami, a P. wziął zestaw z zupą gulaszową i ciastem, które okazało się torcikiem lodowym. Poza tym piliśmy pyszne piwo imbirowe, a za całość zapłaciliśmy też niewiele w porównaniu z cenami z jarmarków.

Zupa podana w niepozornym kubeczku miała w sobie sporo mięsa i dodatków, smakowała wyśmienicie.
Moje danie – kurczak w sosie paprykowym z tradycyjnymi kluseczkami i risotto P.

Papa Frici to chyba najczęściej polecana miejscówka, można powiedzieć nawet, że kultowa. To trochę taki polski bar mleczny gdzie naprawdę dobrze i tanio zjemy. Ja zdecydowałam się na zupę szpinakową, którą podpatrzyłam u pana obok. Nie zorientowałam się jednak, że jajka i wszystkie inne dodatki, które się w niej znajdowały zamawia się oddzielnie. Na szczęście krem warzywny odpowiada mi zawsze nawet bez dodatków :). P. wziął paprykowego kurczaka. Byliśmy zawiedzeni tylko brakiem deserów, które podobno skończyły się tuż przed naszym przyjściem. Chcieliśmy wpaść jeszcze na gulasz w winie, ale już nie było nam po drodze.

Na Węgrzech bardzo popularne są strudle. Spotkamy je z makiem, serem, jabłkiem, dżemem. Spróbowaliśmy kilku, ale chyba najlepsze było połączenie w jednym kawałku sera z wiśniami. Pyszności. Dla mnie deser idealny, bo nadzienia jest dużo więcej niż ciasta.

W McDonaldzie wypatrzyliśmy ciekawe McFlurry z włoską czekoladą Baci, które nie są dostępne w Polsce. Mega czekoladowe, mega słodkie, ale bardzo satysfakcjonują podniebienie.

Kolejnym słodkim przysmakiem są batoniki twarogowe. Wszędzie dostaniemy tradycyjne w czekoladowej polewie, ale w supermarketach są różne opcje smakowe czy wersje fit. Spróbowaliśmy kilku i przywieźliśmy je do Polski. Jako fanka ciasteczek Belvita nie mogłam się powstrzymać przed zakupem belvitkowych nowości – wszystkich jakie spotkałam, a nie ma ich w Polsce. Wolę jednak te które jem na co dzień.

Informacje praktyczne

Wycieczkę kupiłam na Grouponie, a organizowało ją Biuro Viator. Na pewno tym sposobem zaoszczędziliśmy czas na poszukiwanie tanich lotów i hoteli, bo wystarczyło skontaktować się z biurem mailowo i mieliśmy do wyboru kilka terminów lotów i kilka hoteli, podjęliśmy decyzję co nam odpowiada, a całą resztę załatwili oni. Bilety i wszystkie potrzebne dokumenty dostaliśmy mailowo, a pocztą otrzymaliśmy przewodnik z życzeniami miłej podróży :).

Niestety aktualnie nie ma już tej oferty na Gropunie, ale poniżej 3 inne opcje :).

3 lub 4-dniowa wycieczka w hotelu ze śniadaniami i transportem

Hotel ze śniadaniami

4* hotel ze śniadaniami

Warto kupić bilet 3-dniowy na komunikację jeśli planujecie weekendowe zwiedzanie. Trzy linie metra pozwalają sprawnie przemieszczać się po mieście. To co zadziwia w Budapeszcie to kontrolerzy biletów, którzy stoją na każdej stacji metra, bez kontroli nikt nie przejdzie dalej :).

Podsumowując Budapeszt zachwyca w grudniu, mam nadzieję, że kiedyś wybiorę się tam latem. Wszystkim, którzy jeszcze nie mieli okazji odwiedzić stolicy Węgier bardzo polecam ten kierunek na weekend :).